Zawsze z wielkim zaangażowaniem uczestniczyłam w dyskusjach nad filozofią życia. Rozmowy tego typu toczę też często sama ze sobą. Co jest w życiu ważne, dokąd zmierzam, jakie mam cele, marzenia. Dziś przyszło zweryfikować przekonania.
Mocno przywiązana byłam (ale czy nadal jestem?) do przekonania, że najlepsza inwestycja to inwestycja w siebie. Nową wiedzę, umiejętności, doświadczenie traktowałam jako zasoby gwarantujące przetrwanie w każdych warunkach. Myślałam „jak nie tu, to tam, jak nie to, to tamto, jak nie z tym, to z tamtym.” Można odebrać mi wszystko, ale nie to, czego się nauczyłam, co poznałam, czego doświadczyłam. Oby tylko sił starczyło. Nigdy, nawet w najciemniejszych scenariuszach, nie zakładałam, że będę mierzyć się z pytaniem:
czy kompetencje mogą mieć termin ważności?
Zaledwie kilka tygodni temu z pełnym zaangażowaniem, tryskając niespożytą energią stanęłam przed nowym zawodowym wyzwaniem. Cieszyłam się, że po raz kolejny mogę podzielić się posiadanym doświadczeniem i przy okazji nauczyć czegoś nowego. Budowałam w głowie nową strategię działania, tworzyłam narzędzia, motywowałam zespół, z którym przyszło mi pracować. W między czasie do kalendarza wpisywałam terminy szkoleń, które wkrótce miałam poprowadzić i spotkań ze studentami planowanych na letni semestr. Czułam się taka kompetentna i potrzebna.
Minął zaledwie miesiąc i… nic nie wygląda już tak samo. Moje życie zawodowe stanęło w miejscu. Zastanawiam się – zapewne jak wiele osób w tym dziwnym czasie – czy dane mi jeszcze będzie zrealizować działania, które tak skrupulatnie planowałam? Ba, czy znajdzie się jeszcze dla mnie miejsce na rynku pracy? Czy będę miała szczęście powrócić do życia zawodowego w dotychczasowym kształcie?
Wierzę, że tak. Może już nie w takiej formie jak obecnie, może na innych zasadach i w innej (wirtualnej?) przestrzeni. Może będę musiała całkowicie się „przebranżowić”, zdobyć nowe umiejętności, porzucić to co znane i pewne.
Mam nadzieję, że to „co we mnie już jest” pozwoli mi łatwiej zdobyć to „czego we mnie jeszcze nie ma”. Na co muszę się otworzyć, poszukać i na co, z całą pewnością, jeszcze poczekać.
Tymczasem pojawia się kolejne pytanie:
czy nie potknę się o fundamenty?
Dla większości osób, które znam fundamentalną wartością w życiu jest rodzina. Dla mnie też. Często zwykłam nawet mówić, że „mój dom to moja rodzina a nie mury, w których mieszkam”. Dlatego dość luźny stosunek miałam do domu jako budynku. Nie stresował mnie zbytnio kredyt hipoteczny, gdyż uważałam (czy nadal uważam?), że nie ma znaczenia kto jest właścicielem „murów”. I że zawsze, jako rodzina, możemy przenieść się gdziekolwiek (w zależności od zaistniałych okoliczności i posiadanych środków).
Patrząc na obecną sytuację, być może za jakiś czas, będę zmuszona z powyższym przekonaniem zmierzyć się w rzeczywistości. Z całą pewnością nie będzie to łatwe. Mam jednak nadzieję, że (o ile do takiej sytuacji w ogóle dojdzie) mocny uścisk rąk wszystkich członków mojej rodziny nie pozwoli mi potknąć się o fundamenty budynku, który będę opuszczać.
Dotychczas nosiłam też w sobie głębokie przekonanie (czy nadal noszę?) o potrzebie kreślenia planów na przyszłość. Niejednokrotnie namawiałam innych (moi studenci z pewnością to potwierdzą 🙂 ) do rozmowy o marzeniach, wizualizowania tych marzeń i do próby ich realizacji. Dziś zadaję sobie pytanie:
czy kreślenie jakichkolwiek planów na przyszłość ma jeszcze sens?
Czy zanurzanie się w świecie marzeń w sytuacji, gdy walczymy o zachowanie podstawowych potrzeb (poczucia bezpieczeństwa, wolności, niezależności) nie jest zbytnią ekstrawagancją? Wydaje mi się, że nie. Że obecna sytuacja wymaga od nas poświęcenia jeszcze większej uwagi przyszłości. Być może, doświadczając obecnego kryzysu, będziemy potrafili zaplanować ją lepiej, mądrzej, inaczej. Być może nasze plany i marzenia ulegną całkowitej modyfikacji. Może to czego tak bardzo pragnęliśmy jest w zasięgu naszej ręki a my tego dotąd nie widzieliśmy?
Z całą pewnością marząc i snując plany na przyszłość nie możemy nigdy zapominać o tym, że życie toczy się „tu i teraz”. Że dziś możemy mieć wszystko, a jutro wszystko możemy stracić. I że żadnej z tych sytuacji nie możemy traktować jako ostatecznej. Każda z nich prędzej czy później przeminie.
Grafika zainspirowana pracami: Lojesia maluje (kliknij i zobacz).
Comments (0)