Zdarzało mi się myśleć o śmierci. Nie sądziłam jednak, że tak szybko poczuję jej powiew na swoim karku. I to w wakacyjne, słoneczne przedpołudnie.
Normalny wakacyjny dzień. Słońce od rana. Skrupulatnie przemyślany plan działania na najbliższe kilka godzin w pracy. Wszystko pod kontrolą. Tak jak lubię. I nagle… trach. Nic już nie ma znaczenia. Nic już nie wygląda tak, jak przed chwilą.
Bóg śmieje się z naszych planów
Okropny, przeszywający ból poniżej piersi. Z trudem łapię oddech, nie mogę ruszyć się z miejsca. Czuję jak kropelki potu spływają wzdłuż kręgosłupa. I chociaż wiem, że na dowrze panuje upał, czuję przeraźliwe zimno. Nogi zaczynają mi drżeć, na całym ciele czuję dziwne mrowienie. Słyszę krzyki wokół, płacz, nawoływanie:
„Boże, jak ona wygląda!”, „Jest cała sina!”, „I taka zimna!”, „Dzwońcie po pogotowie!”
Nie potrafię otworzyć oczu. Nie mogę wypowiedzieć żadnego słowa. Ból rozsadza mi wszytskie wnętrzności. Odpływam…
Pomiędzy życiem a śmiercią
Delikatnie unoszę powieki. Jestem w karetce. Przez drzwi pędzącego samochodu migają mi korony zielonych drzew. W prawej ręce werflon i kroplówka. Zawsze przerażał mnie moment, gdy w moje ciało wbijano ten mały, plastikowy kranik. A jeszcze większą grozę budziły wtłaczane do organizmu płyny, o których składzie i działaniu nie miałam najmniejszego pojęcia. Teraz również przez plastikową, przezroczystą rurkę aplikują mi miksturę niewiadomego pochodzenia. Pełna zależność od doświadczenia i wiedzy innych osób. A co, jeśli się pomylą?
Niewa żne. Jestem przekonana, że nie byłabym w stanie żyć z takim bólem. Nie pamiętam gorszego cierpienia odkąd opuściałam salę porodową. Z pełną mocą dociera do mnie myśl, że śmierć może przynieść ulgę. Że można ją przyjąć z pokorą. Że walka o życie nie zawsze musi toczyć się „za wszelką cenę”. Że cierpiący człowiek może czekać na śmierć z utęsknieniem.
Mam jeszcze tyle do zrobienia
Nie wiem skąd, ale dotarła do mnie teoria, że w obliczu śmierci stają przed oczami obrazy z całego życia, że człowiek widzi przyśpieszoną historię swojego jestestwa. Ja tak nie miałam.
Nie czułam niepokoju o dzieci i o męża. Wiedziałam, że sobie poradzą. Sama straciłam mamę mając zalediwe rok. Nie uważam, aby moje życie potoczyło się gorzej, niż tych, którzy dorastali w pełnych, szczęśliwych rodzinach. Oczywiście czuję pustkę i często rozklejam się na myśl o kochającej matce. Nie zmienia to jednak faktu, że przetrwałam. Wzięłam się z życiem za rogi i wywalczyłam to, na czym mi zależało.
Moich myśli nie zajęła też troska o pracę i wolny stołek, który po mnie zostanie. Sprawy zawodowe mam uporządkowane. Tutaj grzechu zaniedbania na pewno nie popełniłam.
Nie czułam też żalu do nikgo, ani pilnej potrzeby kontaktu z kimś dawno nie widzianym. Z ludźmi, na których mi zależy spotykam się dość regularnie. A wrogów traktuję z odpowiednim dystansem.
Smutek ścisnął natomiast moje serce na myśl o rzeczach, których nie dane mi już będzie skończyć. O książce, którą zaczęłam pisać i stanęłam gdzieś w połowie, o przemyśleniach których nie zdążyłam zapisać i wrzucić na bloga, o nienamalowanych obrazach piętrzących się w mojej głowie, o kursie malarstwa na który zawsze chciałam pójść, o albumach fotograficznych, których nie skończyłam, o podróżach, których nie odbyłam…
Na moje szczęście ból nie okazał się niczym groźnym. Komplet badań rozwiał obawy, odpędził strach. Przynajmniej na jakiś czas. Na dzień, rok, a może na kilka lub kilkanaście lat. Kiedyś z pewnością zmierzę się z taką sytuacją ponownie. A ja mam jeszcze tyle rzeczy do zrobienia.
Comments (0)