Kiedy coś zaplanuję, z marszu chcę przystąpić do działania. Kiedy robię zakupy, od ręki chcę być obsłużona. Kiedy jadę samochodem, irytują mnie korki i ślamazarni kierowcy.
Kiedy byłam dzieckiem, nie mogłam doczekać się niezależności. Kiedy poszłam na studia, z niecierpliwością czekałam kiedy pójdę do pracy. Kiedy zaczęłam pracować zawodowo, tęskniłam za ułożeniem życia osobistego. Kiedy nie miałam chłopaka, zamartwiałam się, że zostanę starą panną. Kiedy wyszłam za mąż, nie mogłam doczekać się kiedy zajdę w ciążę. Kiedy byłam w ciąży, od razu chciałam wrócić do dawnej figury. Kiedy odzyskałam smukłą sylwetkę, stwierdziłam, że już czas wracać do pracy…
Tak mam do dziś. Ciągle w biegu, ciągle myślami daleko do przodu, ciągle żądna przygód i nowych wyzwań.
Moda na „slow life”
Słyszę dookoła – czas zwolnić, zadbać o siebie, skupić się na rodzinie, zadbać o stabilną pracę, uprawiać marchewkę…
Szkoda czasu
A mi szkoda czasu na stabilizację. Mam jeszcze tyle rzeczy do zrobienia. Tyle celów do zrealizowania. Uwielbiam być w biegu, lubię intensywne tempo życia. Nowe wyzwania dają mi energię i radość.
Głos rozsądku
Znów mam ochotę wywrócić wszystko do góry nogami. W głowie ułożony mam plan działania. Przyczajona czekam na odpowiedni moment, aby ruszyć do przodu. Nagle dobiega mnie głos rozsądku: „Jesteś pewna, że warto, że to właściwa decyzja? Dużo ryzykujesz…”
Nie, nie jestem pewna. Ale decyzja zakwitła już w mojej głowie, a ja niecierpliwie przebieram nogami, aby po raz kolejny ruszyć w nieznaną mi drogę.
Comments (0)